Apollonie Sabatier zniewalała mężczyzn urodą, inteligencją i wdziękiem – prowadziła salon, w którym co niedzielę flirtowała z malarzami, literatami, dziennikarzami. Bywała tam śmietanka artystyczna i towarzyska Paryża (Alfred de Musset, Gustave Flaubert, Edouard Manet,Victor Hugo). Urodziła ją praczka. Ojcem, z przypadku, został został niepiśmienny sierżant, stacjonujący akurat nieopodal, bo tak zaaranżował sprawę biologiczny tatuś hrabia, prefekt Ludwika XVIII.
Apollonie szybko stała się muzą i kochanką artystów. Inspirowała dekadenckiego poetę Baudelaire’a, w którym zakochała się z wzajemnością od pierwszego wejrzenia (gdy uczucie wygasło zostali przyjaciółmi). Pozowała nago, ale za to z kochankiem Alfredem Mosselmanem do obrazu Gustave Courbeta „Studio malarza” oraz do rzeźby Augusta Clésingera jako „Kobieta ugryziona przez węża”. Jednak jeśli coś ją pogryzło, to kąśliwe uwagi, bo rzeźba wywołała skandal obyczajowy wśród krytyków i widzów: oto naga kobieta wije się z bólu po ukąszeniu węża, oplatającego jej nadgarstek jak bransoleta. Biust jest podejrzanie sterczy. I – o zgrozo! Ona ma cellulit!! Za realistyczna ta rzeźba. A może to wcale nie ukąszenie sprawiło, że ona się tak wygina? Może wypręża się po czymś innym? Skandal, jak zwykle bywa, spowodował tylko zwiększone zainteresowanie dziełem.
Kochanek, Sir Richard Wallace zabezpieczył Apollonie w hojną, dożywotnią rentę, toteż prowadziła wygodne życie, próbując swoich sił między innymi nie tylko jako muza artystów, ale i jako malarka.
Mieszkańcy slamsów St. Louis żyli na świecie jakby z przyzwyczajenia. Jospehine Baker wychowywała się właśnie tam, w środowisku, gdzie żadne dziecko nie powinno się wychowywać, czyli wśród burdeli i domów bez okien, za to ze szczurami. Jadła to, sprzedawcy wyrzucali na śmietnik, czyli nadgniłe warzywa i owoce. Na ulicy tańczyła, śpiewała, nocowała, głodowała. Jej matka, praczka i stale bezrobotny ojciec umieli zrobić, ale nie zarobić na 4 dzieciaków.
Pierwszą pracę zarobkową Jospehine podjęła gdy miała 8 lat – jako gosposia u bogatych jaśnepaństwa. W dzień pracowała, w nocy spała w zimnej piwnicy, dzieląc ją z kogutem. Zwykle dzieci mają za towarzysza psa, kota, czy chomika, ale Josephine musiał wystarczyć kogut. Nie na długo, bo z przyjaciela zrobili obiad. Pani domu miała ciężką rękę do wszystkiego – biła, szarpała za byle co, kiedyś za karę włożyła rękę Jospehine do wrzątku, bo dziewczyna zapomniała zdjąć wodę z ognia na czas. A mogła zabić.
Josephine szkołę rzuciła rok później, a jako 13-letnie dziecko wyszła pierwszy raz za mąż. Związek, jak można zgadnąć, nie przetrwał próby czasu i drugie (z czterech) małżeństwo Josephine zawarła jako 15-latka. Mąż pracował jako tragarz, dźwigał walizki, ale Josephine była już po drugiej stronie bagażu, tam gdzie ktoś dźwiga bagaż za nią. Po mężu zostawiła sobie tylko nazwisko – Baker, bo już zaczynała być pod tym nazwiskiem znana.
Czy Jospehine Baker wygrałaby taniec z gwiazdami?
Pewnie nie, wykonywała proste układy taneczne, a jednak to ją okrzyknięto Czarną perłą, Czarnym aksamitem, Czarną Wenus i pierwszą czarnoskórą gwiazdą estrady. Poruszała się z czarującym uśmiechem, erotycznym wdziękiem, no i prawie nago (Josephine dowcipnie twierdziła, że naga wcale nie jest, po prostu nie ma na sobie wszystkich ubrań). Ale po co komu stroje sceniczne, kiedy można zrobić show w spódniczce z bananów. Roztańczona czarna kobieta ubrana tylko w perły i pióra przyciągała widownię i odpychała świętoszków: dzwony biły ku przestrodze, że oto wysłanniczka piekieł się zbliża, żeby stanąć w poprzek przyzwoitości, ksiądz w Wiedniu odprawił mszę za jej grzeszną duszę, a katolicy pikietowali i protestowali. Im bardziej przeklinali Josephine, tym większe procesje pielgrzymowały do teatralnych kas.
Żyła po swojemu: zamiast chodzić na spacery z psem, spacerowała z lampartem albo gepardem. Miała 4 mężów, ale sypiała i z mężczyznami i z kobietami, żeby w końcu określić się w piosence: „Mam dwóch kochanków/mój kraj i Paryż”. Manifest patriotyczny nie był bez pokrycia: Josephine podczas II wojny działała w ruchu oporu jako szpieg – kurier przemycała wiadomości pisane niewidzialnym atramentem między partyturami piosenek, w staniku ukrywała mikrofilmy. Odznaczono ją Legię Honorową.
A jednak… chociaż miała tyle pieniędzy, że mogła robić zakupy na Manhattanie, jak dama, musiała iść do sklepów na Harlemie – dla czarnych. W autobusach i restauracjach ostentacyjnie siadała nie tam, gdzie jej miejsce (dla czarnych), tylko tam, gdzie chciała – usuwano ją, ale nie bez walki. Konsekwentnie odmawiała występów dla publiczności segregowanej rasowo – dość, że taszczyła ze sobą tony pudru, aby jej skóra wyglądała na trochę bielszą – cera Mulatki była ładniejsza. I jaśniejsza.
Kurtyna
Josephine nigdy nie urodziła dziecka, więc zaadoptowała sobie ich 12 i nazwała „Tęczowym Plemieniem” – w plemieniu zrobiła miejsce dla dzieciaków o różnych kolorach skóry i narodowościach. Żyli kolorowo i szczęśliwie w zamku z 50 komnatami, otoczeni gromadą zwierząt. Zamek miał swoją flagę i znaczek pocztowy, ale że Baker źle traktowała pracowników, a oni ją w odwecie okradali, utrzymanie posiadłości przekroczyło możliwości Jospehine i doprowadziło do bankructwa. Na stare lata musiała wrócić na scenę. Zmarła w wieku 69 lat, dostała udaru. Pogrzeb odbył z honorami wojskowymi.
„Dom pod sześcioma bękartami”to jedna izba w rozpadającej się ruderze, w której Królowa Montparnasse’u wraz z piątką obdartych dzieci i kochającą je babcią spędziła wczesne dzieciństwo. Matka oddała ją babci na wychowanie, płaciła 5 franków „alimentów”, które nie starczały na nic, a to i tak o 5 więcej, niż ojciec, który nie płacił nic. W szkole dzieci nędzarzy sadzano w ostatnich ławkach, bo nie było wtedy aż tak widać głodu, podartych sukienek, brudnych nóg i włosów obciętych na jeża (z takich łatwiej wytępić wszy) ….Gdzie tam Kiki marzyć o kokardzie wplecionej w loki do ramion, jak inne dziewczynki! Była gorsza. Była brzydsza. Była biedna. Kompletnie do niczego. Lepiej czuła się na wagarach i po szkole – ojciec chrzestny, jak wróżka Kopciuszka, zabierał czasem Kiki na wysypisko śmieci, które razem przeszukiwali – tam odpoczywała i marzyła, że jest kimś innym. Brał ją też ze sobą do knajp, gdzie na stole dawała pierwsze występy wokalne, a przy stole próbowała absyntu. Dbała o elegancję – przed rozpoczęciem show pluła na kolana, aby je trochę domyć i uwodzicielsko pokazywała publiczności pantalony, które – pozszywane ze ścinków materiałów, ale czyste – miały mówić knajpianej publiczności, że Kiki (wtedy Alice Prin) nie jest taka najgorsza.
I zarabia pierwsze pieniądze.
„…jedno tylko pokutuje wspomnienie- wspomnienie namiętności, przed którymi cofaliśmy się w lęku i wspomnienie pokus, którymi nie mieliśmy odwagi ulec.”Oscar Wilde
Mieszkać w Paryżu czasów „la belle epoque” (1871 – 1914) to znaczy nażyć się do syta, odbierać świat wszystkimi zmysłami i nieustannie szukać nowych podniet. Paryżanie lubowali się w sylwestrowej zabawie na co dzień, perwersji, eksperymentach seksualnych i ekscesach alkoholowych oraz przesuwaniu granic. Pełne zanurzenie w dekadencji. Przełom wieków wzmaga u wrażliwców lęk i niepewność o przyszłość. Co robić, jak żyć?
Bawić się!
Paryżanie w knajpach przeżywają szkołę życia. Paryż jest naszpikowany kawiarniami i restauracjami – dostępnymi dla każdego, niezależnie od zasobności portfela i upodobań. Koniecznie należało bywać „U Maxima” – wysmakowane wnętrze w stylu art nouveau przyciągało wszystkich – i eleganckich Paryżan i arystokrację i obywateli półświatka. Prostytutki w specjalnych „pokojach miłości” przyjmowały wyposzczonych klientów. Goście balowali do samego rana tak zapamiętale, że lokal splajtował, bo wychodzili radośnie nie płacąc rachunków.
„Lubię mówić o niczym. Jest to jedyna rzecz, na której się znam.”
Bawiono się podczas ekskluzywnych przyjęć na salonach (po naszemu: domówki) . Każda pani domu miała ambicję, aby to jej salon był tym miejscem, gdzie jedzenie smakuje najpyszniej, rozmowy są najdowcipniejsze, a panie mają najcieńszą talię (ściśniętą gorsetem). Ale nic za darmo! Savoir – vivre salonowy narzucał ścisłe reguły gry. Należało czytać modne książki, a jak się nie przeczytało, to udawać, że jest się w trakcie, albo po prostu powiedzieć, że istotnie, są w nich ciekawe fragmenty. Bywać na wystawach, znać symbolistów, rozmawiać o Darwinie i Nitzschem, a przede wszystkim udawać, że się rozumie się to, o czym się mówi. Znać wszystkie skandale i plotki, ale udawać, że się je ignoruje. Nigdy, przenigdy nie pytać nikogo o wiek (mężczyzn też). Dobrze jest wydukać parę słów po angielsku, za to płynnie posługiwać się językiem dyplomacji, aby nigdy nie powiedzieć niczego dosadnie. Męcząca gra pozorów. Nic tylko się napić.
„Często prowadzę z sobą długie rozmowy i jestem przy tym tak mądry, że czasami nie rozumiem ani jednego słowa z tego, co mówię.”