FRANCUSKIE ROZKOSZE I UCIECHY, czyli Paryż przełomu wieków

Philippe Wolfers

„…jedno tylko pokutuje wspomnienie- wspomnienie namiętności, przed którymi cofaliśmy się w lęku i wspomnienie pokus, którymi nie mieliśmy odwagi ulec.” Oscar Wilde

Mieszkać w Paryżu czasów „la belle epoque” (1871 – 1914) to znaczy nażyć się do syta, odbierać świat wszystkimi zmysłami i nieustannie szukać nowych podniet. Paryżanie lubowali się w sylwestrowej zabawie na co dzień, perwersji, eksperymentach seksualnych i ekscesach alkoholowych oraz przesuwaniu granic. Pełne zanurzenie w dekadencji. Przełom wieków wzmaga u wrażliwców lęk i niepewność o przyszłość. Co robić, jak żyć?

Bawić się!

Paryżanie w knajpach przeżywają szkołę życia. Paryż jest naszpikowany kawiarniami i restauracjami – dostępnymi dla każdego, niezależnie od zasobności portfela i upodobań. Koniecznie należało bywać „U Maxima” – wysmakowane wnętrze w stylu art nouveau przyciągało wszystkich – i eleganckich Paryżan i arystokrację i obywateli półświatka. Prostytutki w specjalnych „pokojach miłości” przyjmowały wyposzczonych klientów. Goście balowali do samego rana tak zapamiętale, że lokal splajtował, bo wychodzili radośnie nie płacąc rachunków.

„Lubię mówić o niczym. Jest to jedyna rzecz, na której się znam.”

Bawiono się podczas ekskluzywnych przyjęć na salonach (po naszemu: domówki) . Każda pani domu miała ambicję, aby to jej salon był tym miejscem, gdzie jedzenie smakuje najpyszniej, rozmowy są najdowcipniejsze, a panie mają najcieńszą talię (ściśniętą gorsetem). Ale nic za darmo! Savoir – vivre salonowy narzucał ścisłe reguły gry. Należało czytać modne książki, a jak się nie przeczytało, to udawać, że jest się w trakcie, albo po prostu powiedzieć, że istotnie, są w nich ciekawe fragmenty. Bywać na wystawach, znać symbolistów, rozmawiać o Darwinie i Nitzschem, a przede wszystkim udawać, że się rozumie się to, o czym się mówi. Znać wszystkie skandale i plotki, ale udawać, że się je ignoruje. Nigdy, przenigdy nie pytać nikogo o wiek (mężczyzn też). Dobrze jest wydukać parę słów po angielsku, za to płynnie posługiwać się językiem dyplomacji, aby nigdy nie powiedzieć niczego dosadnie. Męcząca gra pozorów. Nic tylko się napić.

„Często prowadzę z sobą długie rozmowy i jestem przy tym tak mądry, że czasami nie rozumiem ani jednego słowa z tego, co mówię.”

Pić! 

„Po pierwszej szklance absyntu widzi się rzeczy, jakich byśmy sobie życzyli. Po drugiej widzi się rzeczy takie, jakimi nie są. W końcu widzi się rzeczy takimi, jakie są naprawdę, i to najgorsze uczucie na świecie”.

W Paryżu w roku 1900 alkohol można było kupić w 45 000 miejsc, czyli na 1 meta przypadała na 55 mieszkańców! A tam (zakazany później w większości krajów), tani, zieloniutki, pachnący anyżem absynt (po naszemu: piołunówka). Wynik sprzedaży: 20 litrów dziennie. Daj Boże zdrowie. Paryżanie nazywali absynt pieszczotliwie zieloną wróżką, zieloną muzą i nawet moment, w którym się go pije dorobił się specjalnej nazwy: „zielona godzina”.  Magiczny i demoniczny napój przyciągał barwą, dawał złudzenie natchnienia i poszerzał artystyczne horyzonty (po naszemu: halucynacje). Ernest Hemingway pił go z szampanem, a Henri de Toulouse-Lautrec z koniakiem, nazywając drink „trzęsieniem ziemi” (miał specjalną laskę, w której skrywał fiolkę i szklaneczkę, żeby sobie chlapnąć w dowolnej chwili).

Brać!

„Za późno przyznajemy, że jedyną rzeczą, której nie żałujemy, to nasze błędy.” 

Masz katar, biegunkę, zaparcie? Weź kokainę. Masz niskie libido? Weź kokainę. Cierpisz na chorobę morską? Weź kokainę. Jesteś zmęczony? Weź kokainę. Jesteś uzależniony od morfiny? Weź kokainę. Po prostu weź kokainę. Według ówczesnej wiedzy medycznej kokaina była lekiem na całe zło tego świata i antidotum na uzależnienia. Artyści eksperymentowali też z opium, morfiną, haszyszem, eterem. Na eleganckich przyjęciach panie domu częstowały gości sałatką owocową doprawioną szampanem i eterem.

W dobrym tonie było palenie opium, ponieważ wpisywało się to w atmosferę dekadencji i magię dalekiego wschodu. Opium palono w specjalnych palarniach, dostępnych wyłącznie dla śmietanki towarzyskiej,  czyli dla tych, którzy znają tajne hasło (czyli zapukać trzy razy). Przynajmniej na początku imprezy, bo z czasem upalone służące i tak  wpuszczały kogo popadnie. Kupowano opium za psie pieniądze, prawie jawnie, u handlarzy ostrych przypraw korzennych.

Kochać się! 

„Zepsuta kobieta należy do tego rodzaju istot, których mężczyźni nigdy nie mają dosyć.”

Jest gdzie, jest z kim.

Jeśli ktoś nie uprawia seksu w domu, to wcześniej czy później będzie szukał miłości, płatnej lub nie, poza domem, to naturalne. Ale żeby szukać seksu w kościele?! Zamożni, znudzeni dekadenci eksplorują nowe obszary seksualne podczas czarnych mszy o erotycznym podtekście. Młode parafianki przychodzą do kościoła ubrane bardzo skromnie, wręcz ubogo, jak na modę maryjną przystało, bo w luźną szatę (peplos), którą zresztą zaraz zrzucają, a za całe ubranie mają tylko sandałki.  Parafianki są bardzo oddane kościelnemu obrządkowi – leżą krzyżem, tylko że odwrotnie, na plecach. Ksiądz jest tak blisko swoich owieczek, jak tylko się da i gorliwie świadczy posługę kapłańską – hostię zjada prosto z ciała wiernej. Ale to zabawa dla wybranych, bowiem dla pospólstwa…

„Bigamia polega na tym że ma się o jedną żonę za dużo. Monogamia też. ” 

Są stare, dobre burdele. Klasyka, która zawsze się sprawdza. W Paryżu sprawnie funkcjonowało 200 burdeli, w którym pracowało kilka tysięcy prostytutek na etacie, plus te zarabiające na czarno, a i z miłą kelnerką czy praczką człowiek się dogada, aby zwiększyła swój serwis o jakiś miły mężczyźnie gratis. Prostytutki miały swoje BHP, czyli obowiązek mycia się między klientami, regularne badania lekarskie i rejestrację w urzędzie, żeby wybrać rewir świadczonych usług. Pomimo tego syfilis szalał, ale czymże jest ryzyko choroby wobec seksualnej rozkoszy.

„Uboga kobieta, która nie prowadzi się porządnie, jest prostytutką, ale bogata to modna dama.”

Panowie mają więc w czym wybierać, ale kobiety też! Damy mogą oddawać się seksualnym przygodom w specjalnym domu uciech, tylko dla pań, czyli w dzielnicy Madeleine. Przybytek głównie dla bi i homoseksualnych kobiet, ale kilku przystojniaków zabawi i pozostałe, spragnione namiętności panie. To nie wszystko. Kobiety realizowały swoje fantazje też w domach tolerancji, gdzie tolerancja oznacza oddawanie się obcym mężczyznom (seks bez pieniędzy), czyli klasyczny (francuski?) numerek z nieznajomym. Mąż czasem lubił sobie popatrzeć, jak żona kocha się z innym panem i istniały dla tej zabawy w Paryżu specjalne loże. Dziś ten fetysz nosi specjalną nazwę.;)

„Kobiety należy kochać, lecz nie próbować zrozumieć.”

Tańczyć!

Seks idzie pod rękę z tańcem. Orgiastyczny kankan, na punkcie którego Paryż oszalał, gorszył wyuzdaniem – odważne figury, fikające w szalonym tempie nogi, bezwstydnie eksponowane w całej swej okazałości. Powiewające halki, obszyte haftami i koronkami (60 metrów na kostium!) na wprost oczu publiczności i do tego, pojawiająca się czasem, a czasem nie, naga skóra nad pończochą.

Tego jeszcze kabaret nie widział. Jakby było mało, na pokuszenie wodzą podskakujące rytmicznie piersi, które wylewają się apetycznie z przepastnych dekoltów, a na koniec, w galopującym finale – wrzask i szpagat, czyli lubieżny rozkrok tuż przed nosem widza! Nic dziwnego, że tańczenie kankana nadzorował inspektor policji upoważniony do karania grzywną każdą tancerkę, która pokaże za dużo bielizny (czyli pantalonów). W czasach, kiedy goła damska kostka wywoływała u mężczyzn mokre sny kankan był nie lada wydarzeniem.

Źródła:

  • Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna, Paryż Miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque, PWN, Warszawa 2012.
  • Sylvie Buisson, Christian Parisot, Paryż Montmartre. Narodziny sztuki nowoczesnej 1860-1920, Arkady 2004.
  • Jean Paul Crespelle, Montmartre w czasach Picassa 1900-1910, PIW1987.
  • http://niezlasztuka.net/o-sztuce/zielona-wrozka-zrodlo-inspiracji-artystow-belle-epoque/
  • cytaty Oskara Wilde, głównie z pamięci.