Lubię o sobie myśleć, że jestem jedyną w Polsce fanką Chaima Soutina (który nigdy nie namalował żadnego aktu) i największą fanką Amadeo Modiglianiego (który słynął z aktów i picia wina). Portal dla 18+.
Moda na orient w sztuce bezwstydnie wparowała do haremu, a przy okazji do intymnych pomieszczeń toaletowych sułtana. Bo na bogactwo sułtana składał się m.in. jego pałac, a w nim hammam, czyli łaźnia. A w niej…. Wiele nagich kobiet stłoczonych w sensualnej bliskości, dotykających siebie nawzajem przy okazji masażu, mycia, czesania czy po prostu kobiecych pogaduszek. W świecie islamu umycie się było niezbędne przed modlitwą, konieczne po seksie czy intymnych czynnościach fizjologicznych, ale też kąpiele dawały po prostu przestrzeń dla namiętności i otwartości na seks.
Zaszczyt umycia sułtana przydał najładniejszym niewolnicom (odaliskom), a ta najpiękniejsza miała honor podawać mydło. Te brzydsze mogły jedynie trzymać ręczniki i dzbany z wodą. Łaźnia składała się z części kąpielowej i wypoczynkowej, bo po kąpieli odprężony sułtan lubił jakąś swoją kobietę przelecieć.
W średniowieczu ludzie korzystali z uciech kąpali chętnie, biedniejsi myli się w rzekach, jeziorach i publicznych łaźniach, bogatsi w prywatnych „łazienkach”. Ale nie wszyscy.
Czysta ma być dusza, nie ciało. Kiedy Święta Jadwiga Śląska, żona księcia Henryka Brodatego, spełniła swój książęcy obowiązek i wydała na świat 7 dzieci, powiedziała „dość”. Odmówiła współżycia, złożyła z mężem śluby czystości i zaszyła się w klasztorze, żeby tam się umartwiać i zarastając brudem oddawać cześć Bogu. Wnuczka Bolesława kąpała w brudnej wodzie – tej samej, w której zakonnice myły nogi. Siebie też przy okazji nią polewała.
Bo czystość niejedno ma imię. Święta Kinga, żona Bolesława Wstydliwego, zdecydowała, że najlepiej w życiu zrobi, jak będzie się umartwiać. Miała tyko 12 lat, gdy wydali ją za mąż i już wtedy złożyła śluby czystości i nieczystości jednocześnie, czyli: zachowa dziewictwo i nie będzie się myć. Zrezygnowała więc z kąpieli (i wszelkiej radości w życiu), a swą świętą, książęcą twarz przemywała jedynie zimną wodą przy okazji komunii. Umarła dziewicą z brudną, ale ważne, że nienaruszoną waginą (a małżonek, książę Bolesław dorobił się przydomku „Wstydliwy”, żyli w małżeńskiej czystości 40 lat).
Za to królowa Jadwiga Andegaweńska kochała się w kąpielach. Dodawała do nich pachnące zioła i traktowała jako lekarstwo na niepłodność. Dobrawa, żona Mieszka I miała prywatną saunę, ze zbiornikami na wodę i piecami. Lubiła się kąpać i perfumować (zapachy wytwarzano z olejów roślinnych).
Bądźmy jak Jadwiga Andegaweńska, jak Dobrawa – myjmy ręce😊
„Kogo chrzest oczyścił, kąpać się nie musi” – zdecydował Św. Hieronim. Ludzie w średniowieczu uważali, że brud przybliża do Boga, bo po co komu przyziemne sprawy związane z dbałością o swój wygląd (i zdrowie). Umiłowanie fizycznej czystości rozbudza grzeszną ciekawość własnego ciała, a ciekawość – wiadomo – pierwszy stopień do piekła. Kościół zakazywał kąpieli w niedziele i święta, kąpiącym się regularnie kobietom nie udzielano rozgrzeszenia i generalnie – lepiej się do wody nie pchać, o ile nie jest święcona. I dlatego książę Przemysław nie kąpał się przez 4 ostatnie lata życia, a Kinga, żona Bolesława Wstydliwego wycierała swą książęcą (później świętą) twarz brudną szmatą.
Jednak nie było tak źle, ludzie się kąpali – można nawet mówić o „balia party”, bo czasem nawet i kilka osób kąpało się razem w drewnianej, pachnącej ziołami balii. Europejscy rycerze, dworzanie i możni po prostu powinni być czyści. Władysław Jagiełło miał balię w kształcie konia, z którą sobie podróżował.
Łaźnie publiczne, dla tych biedniejszych, też cieszyły się powodzeniem, bo miały wielorakie funkcje. Można było tam i się wykąpać, i poplotkować, i pogadać. Trochę wręcz jak w SPA – panie mogły np. wydepilować intymne miejsca, co miało spore znaczenie, ponieważ łaźnie i domy schadzek często stanowiły jedność. I wszyscy świetnie się bawili, do czasu aż dżuma zdziesiątkowała Europę, a wszystko – jak uważano – z powodu kąpieli w gorącej wodzie. Z kolei przez rozpustę w łaźniach – burdelach wybuchł syfilis i tak to i higiena, i kąpiele, i łaźnie zyskały złą sławę.
Jest XXI wiek, mamy „swoją” epidemię, więc nie kochaj się w brudzie, siedź w domu, myj ręce 😊
Vojeryzm, czyli podglądnie kobiety w intymnej sytuacji toalety. Podpatrywanie jej nieuprawnionym okiem, skradanie się za niedomkniętymi drzwiami łazienki po to, żeby następnie przenieść na płótno niezgrabne kobiece gesty, wykoślawione akrobatycznie ciało, złamanie tabu prywatności. Podglądamy kobiety przez dziurkę od klucza.
Minęły czasy kąpieli w balii; żona i modelka Pierra Bonnarda – Marta de Meligny, kąpie się w wannie. 7 razy dziennie. Są kobiety, które sprzątają mieszkanie 2 razy dziennie, a jak nie mają co sprzątać, to sprzątają piwnicę; są kobiety, które poprawiają makijaż 3 razy dziennie, a Marta kąpie się 7 razy dziennie. Pierre zagląda wtedy do łazienki, robi szkic, a następnie maluje żonę z pamięci – wiecznie młodą i niezmiennie zgrabną, zawsze bez twarzy.
Marta oszukiwała Pierra, Pierre zdradzał Martę, a mimo to małżeństwo trwało aż po grób. Poznali się, kiedy „16 letnia Marta de Meligny” pracowała w kwiaciarni, wykonując nagrobne bukiety. Marta naprawdę nazywała się Marie Boursin i miała 24 lata, o czym Pierre dowiedział się po 30 latach wspólnego życia. Związek Bonnarda z Martą był mezaliansem – dziewczyna pochodziła z ubogiego domu, po wyjeździe do Paryża demonstracyjnie nie utrzymywała żadnych kontaktów z rodziną (czasem spotykała się w kawiarni z siostrą, ale nie powiedziała jej z kim jest w związku). Bonnard był wykształcony i dość dobrze sytuowany. Być może dlatego ślub wzięli po 30 latach związku – informując o nim tylko kilkoro przyjaciół. Ubocznym i tragicznym skutkiem tego radosnego wydarzenia była samobójcza śmierć drugiej ulubionej modelki Pierra – Renee Mochaty (kochanki artysty i przyjaciółki domu).
Bonnard zresztą miewał liczne kochanki i romanse – zazdrosna żona kazała niszczyć płótna przedstawiające inne kobiety. Marta wymagała ciągłej uwagi i obecności męża – Pierre, żeby spotkać się z przyjaciółmi wymykał się z domu pod pretekstem wyprowadzenia psa. Życia towarzyskiego nie prowadzili, Marta uciekała przed ludźmi – Pierre często nosił nad nią parasol niezależnie od pogody, żeby ludzkie oko jej nie widziało. Co innego pokazać ciało w akcie – nie miała nic przeciwko. Marta przewlekle chorowała, nie wiadomo na co – może miała chorobę skóry, nerwicę i różne obsesje, stąd konieczność ciągłego moczenia się w wannie. Bonnard był troskliwym i oddanym mężem, bez żalu zaakceptował chorobę żony, jej pasywność, neurotyczność i tę nieszczęsną wannę, swoiste więzienie ich związku. Rodziny Państwa Bonnard dowiedziały się o małżeństwie po śmierci Marty.
Nie wiadomo, kto pozował do obrazu „Rudowłosa albo kąpiel w wannie” Henriemu Tololuse-Lautrec– być może praczka (może i prostytutka, w owych czasach łączono te zajęcia) z Montmartre – Carmen Gaudin, która zachwyciła Henrego rudymi włosami (miał do nich słabość) i twarzą bez uśmiechu oraz twardą, budzącą dystans miną. Carmen ujęła też malarza postawą ciała, która – jak wiele kobiet w podobnej sytuacji – mówiła, że „niejedno w życiu przeszłam, gorzej już mieć nie będę, więc odczep się”. Mimo że wyglądała poważnie, a nawet groźnie, w rzeczywistości była ciepłą, punktualną i zdyscyplinowaną modelką, która pozowała mu kilkakrotnie.
Być może na obrazie jest Zuzanna Valadone, która przemalowała w pewnym momencie życia włosy na rudo. Zuzanna Valadone – malarka, której obraz Degas zawiesił obok Delacroix, modelka – piękna i cierpliwa, kobieta pracująca (od 9 roku życia), kelnerka, niańka, praczka, akrobatka cyrkowa, matka geniusza (Maurycego Utrillo – Litrillo), przyjaciółka Modiglianiego, kochanka Renoira i Lautrecka, królowa nocy na Montmartre, namiętna i kochliwa – czyli Straszna Zuzanna, jak ją nazywano. Nieślubna córka praczki, zapracowanej, często pijanej, zawsze niezadowolonej, od dziecka radziła sobie sama, snując się po wzgórzu Montmartre, które było jej jedynym domem. Jako 18-latka urodziła syna (biologiczny ojciec Maurycego jest nieznany) i nadal szalała, romansowała, malowała. Z czasem związała się z zamożnym bankierem Paulem Moussin i przez 14 lat żyła z nim po mieszczańsku – dostatnio, spokojnie, z daleka od uciech Montmartre, skupiona na malowaniu. Jej prace to głównie akty, w których dopatrywano się odzwierciedlenia jej wyuzdanego i namiętnego temperamentu. Trochę portretów i martwych natur. Odnosiła sukcesy artystyczne, przyjęto ją do Towarzystwa Sztuk Pięknych. Już po 40, zakochała się z wzajemnością w przyjacielu syna, o połowę od siebie młodszym malarzu Andre Utter. Idąc za głosem serca, porzuciła swój dostatni dom i wróciła na Montmartre – żyli we troje, we troje malowali. Związek przetrwał 24 lata. Pod koniec życia Zuzanna została sama – Andre ją porzucił, syn się ożenił i wyprowadził, zostało jej tylko malarstwo. Zmarła w wieku 72 lat, podczas ataku apopleksji, w trakcie malowania.
Źródła:
Storm John, Dramat Zuzanny Valadone, przeł. J. Dmochowska, PIW 1975