Georgette Berger i René Magritte żyli bez grama ekstrawagancji i surrealistycznego szaleństwa – rzadko zapraszali znajomych, wychodzili z domu tylko na wernisaże René, z których uciekali wcześniej niż jego goście. I tak przez 10 lat. Bo potem Magritte zakochał się w surrealistycznej artystce i modelce Sheili Legg. Ale że naprawdę, ale to naprawdę bardzo kochał również żonę i nie chciał jej zranić, więc wymyślił dokładny scenariusz, żeby żona nie nudziła się, gdy on tarza się w rozpuście z kochanką. Scenariusz okazał się niezły, tylko aktorzy źle dobrani. Malarz wtajemniczył bowiem w swój plan kolegę – belgijskiego poetę, również surrealistę Paula Colineta, który miał za zadanie opiekować się Georgette i zapewniać jej rozrywki, w czasie kiedy on wyjeżdża na romantyczne schadzki z Sheili. Przyjaciel Paul tak się przyłożył do pomocy koledze, tak dbał o dobre samopoczucie Georgette, że w końcu wylądowali razem w łóżku. W efekcie Georgette zażądała rozwodu, bo uznała, że poeta – kochanek surrealista jest fajniejszy od malarza – męża surrealisty. Gdy René dowiedział się o niewierności żony, miał czelność zrobić jej awanturę, która przerodziła się w 4-letnią kłótnię, po której Georgette i René uznali, że się jednak pogodzą. Co też się stało. I żyli długo i szczęśliwie. 🙂
Mimo 40 na karku Jo Nivison nie poznała smaku seksu, sławy i sukcesu ani testosteronu. A potem wyszła za Edwarda Hoppera. Edward Hopper – malarz o wyglądzie młodszego księgowego wydaje się najnudniejszym malarzem świata. Zero skandali, romansów, obsikiwania murów, teatralnego niszczenia własnych obrazów maczetą. Pewnie nawet mandatu za złe parkowanie nigdy nie dostał. Nudziarz w brązowym garniturze. Maluje samotnych, biernych ludzi, którzy np. bezczynnie siedzą w barze (ale nie go-go), w hotelu (ale nie na godziny), albo gdzieś przy kawiarnianym stoliku, czkając nie wiadomo na co. Samotni ludzie na nostalgicznych obrazach przynieśli mu zasłużony artystyczny sukces.
Tymczasem w domu… za zamkniętymi drzwiami niewielkiego mieszkania, do którego wspinał się po 74 schodach czeka żona. Żona, tak jak on – malarka, ilustratorka. Liberalna, towarzyska, rudowłosa. Może nie czeka z obiadem, (bo gotować nie lubi, więc raczej zjedzą coś z puszki), ale z otwartym sercem na pewno. Pokonując te 74 stopnie Dr Jekyll zmienia się w Mr Hyde. Jo wyszła za maż jako dziewica, która nie wiedziała o seksie wiele (Edward nie pozwał rozmawiać o „tych sprawach”) i na początku swojej seksualnej przygody dostała „ataki z tyłu”, czyli wprost do swej dziewiczej pupy. Przyjmowała te „ataki” w imię mężowskiej przyjemności, bo dla Edwarda tylko taka się liczyła. To nienormalne, że Jo nie ma z tego przyjemności – więc tym gorzej dla niej. Jo nazywała Edwarda szlachetnym wieprzem.
Edward, porwany falą życiowego sukcesu wyładowywał się na żonie nie tylko seksualnie. Jo żyła w cieniu malarskiego geniuszu męża cierpliwie i wiernie, jako jego modelka (prawie wszystkie kobiety to jej sobowtóry) i sekretarka (ogarniała korespondencję, wystawy). Podporządkowała się zasadom i zakazom. Niby nie była potulna, podejmowała walkę, czasem nawet dosłownie, bo przemoc występowała nie tylko w łóżku – bili się. Pewnego dnia Jo pogryzła Edwarda „do kości”, a on uderzył Jo tak, że się przewróciła na meble. Kobieta przegrywała walkę z mężem i żyła pod jego dyktando.
Miała obowiązek pocieszać Edwarda podczas twórczych kryzysów i prawo do inspirowania go pomysłami. Dostała zakaz przekraczania wyrysowanej w pracowni „linii demarkacyjnej”, pożyczania jego farb i pokazywania swoich obrazów gościom. Nigdy nie wspierał jej malarskich ambicji, wręcz przeciwnie – utrudniał jej malowanie. Przedstawiał ją ludziom sztuki zawsze jako swoją żonę, nigdy jako artystkę. Ponieważ obowiązywał ją też zakaz pokazywania obrazów znajomym, więc uważali Jo za amatorkę, która, jak mawiał Edward ma „mały przyjemny talencik”, w przeciwieństwie do niego, który – bez wątpienia – wszystko miał duże. Tu akurat mógł mieć rację. Mówił jej, że nawet gdyby miała swoją wystawę, to i tak nikt by nie przyszedł. Lepiej by się gotowaniem zajęła.
A ona nie mogła żyć bez niego i „bez tego wszystkiego”. Bez swego szlachetnego wieprza. W pamiętnikach pisała, że to małżeństwo jest błogosławieństwem, że Edward jest centrum jej wszechświata. Edward umarł cicho, spokojnie, siedząc w fotelu, Jo dołączyła do niego po 10 miesiącach. On – uznany, dobrze sprzedający się artysta, ona – prawie anonimowa, zapomniana.
Paryż la belle epoque to miasto wyrozumiałe i tolerancyjne, które widziało już wszystko.
Czym więc można zgorszyć to miasto, w którym kokainą leczy się katar i używa jej jako afrodyzjak? Co zgorszy ludzi, którzy na kaca piją szampana, budząc się w jednym z 200 legalnych burdeli?
Nagością – nie, perwersją – nie, chlaniem i ćpaniem na umór – nie, grzeszną miłością – nie, ale obietnicą grzechu – jak najbardziej! Obietnica bezwstydu gorszy bardziej niż sam bezwstyd.
Zatem naga kobieta nie gorszy, jej biust odsłonięty wydekoltowaną suknią również nie. Jednak portret kobiety w sukni czarnej, długiej do ziemi, na ramiączkach, z których tylko jedno jest na swoim miejscu, a drugie nie, bo „nie wiadomo dlaczego” opadało swobodnie na ramię powoduje, że cały Paryż ma nagły ból dupy.
Nagle subtelna aluzja seksualna ukazana na obrazie rozpaliła lędźwie Paryżan bardziej, niż 200 realnych burdeli.
John Sargent, uzdolniony malarz, z sukcesami, które gwarantowały mu miejsce na Salonie 1884 r. pragnął świadomie „zarządzić swoją karierą”. Szukał więc na Salon takiego tematu, który pokaże widzom „niezwykłe widowisko” malarskie i udowodni, że może namalować wszystko – nowatorsko, prowokacyjnie, ze smakiem i talentem. Jedna jedyna kobieta w Paryżu miała potencjał, aby „zrobić z nią ten artystyczny projekt” – madame Amélie Gautreau.
Nieszczególnie wykształcona w szkole prowadzonej przez zakonnice (umysł niewyedukowany jest czysty i niezepsuty), czynnie uczestniczyła w życiu towarzyskim, nabierając ogłady i szukając męża (z sukcesem i portfelem). Żadne to wyzwanie dla Amélie, ponieważ z wąską talią, wydatnym biustem i alabastrową karnacją bezwiednie przyciągała męską uwagę – przypominała marmurowy posąg greckiej bogini. Posągi jednak mają ten feler, że łatwo jest utrącić.
Lwica salonowa, zawsze drogo i wykwintnie ubrana, bywała tam gdzie wypada bywać i znała tych, których warto znać. Gdy pojawiała się na wystawie malarstwa, stawała się tym dziełem, które ludzie podziwiali zamiast obrazów. Mężczyźni rozbierali ją wzrokiem, artyści błagali by im pozowała, durzyli się w niej i szpiegowali. Ale nie dla psa kiełbasa! Pierwszy portret to nie byle co! Amélie uważała, że wybór malarza, który uwieczni jej nieskończone piękno, podziwiane przez krytyków i wielbicieli ale i – niestety – wrogów jest szalenie ważną decyzją, która stoi na równi z wyborem stosownego towarzystwa lub kapelusza:). Do portretu będącego hołdem złożonym jej urodzie więc może pozować tylko artyście zdolnemu namalować arcydzieło. Johnowi Sargentowi.
Niestety – przekombinowała.
Sargent po kilku próbach ustawił Amélie w dość nienaturalnej i niewygodnej pozie (stoi prosto, patrzy w bok) – modelka jednak wdzięcznie wspiera się o zbyt niski stolik i utrzymuje nieruchomą pozycję. Podczas jednej z uciążliwych sesji wysadzane drogimi kamieniami ramiączko sukni niechcący zsuwa się na naprężone ramię. Być może Amélie by je odruchowo poprawiła, ale Sargent w tym momencie zaskoczył, bo zobaczył, że ramiączko „to jest to”! Ten właśnie motyw zrobi wyróżniający się, genialny portret. Sargent namalował portret równie wielki, co uroda modelki – (208.6 x 109.9 cm) żeby broń Boże nikt go niechcący nie przegapił na Salonie. Amélie, zimna i wyniosła całą sobą manifestowała widzowi: możesz sobie o mnie pomarzyć. Nawet na Ciebie nie spojrzę.
Jakież mogło być zdziwienie Amélie, kiedy po wystawieniu portretu na Salonie nikt już nie chciał jej mieć, znać, ani tym bardziej podziwiać! Obraz uznano za odgrażający i banalny. Krytycy pisali, że Sargent namalował „trupie, rozkładające się ciało” (przyszła wyczekiwana chwila triumfu zawistnych koleżanek Amélie, które od dawna podejrzewały, że spożywa ona w mikro dawce arszenik, aby wyhodować taki kolor skóry). Dekolt zdecydowanie za głęboki! Suknia bardzo dopasowana, czyżby bez halki, atrybutu porządnej kobiety? Wstydu baba nie ma! I tak to Paryż się zgorszył.
A już najgorsze jest to ramiączko, które „zsunęło się” na ramię! Zsunęło się! Akurat! Co to ma znaczyć? Że nie zdążyła się ubrać, po tym jak on JUŻ ją przeleciał, czy JESZCZE nie zdążyła się rozebrać, żeby ją przeleciał? Bo to, że gdzieś tu czai się napalony na seks mężczyzna, z winem i zamiarem, to pewne.
Skandal.
Po wystawie pisano o niej, że „lepiej mieć dobry portret w szlafroku, niż zły szkic w sukni balowej” – tak los przewrotny z hukiem strącił Amélie z kruchego postumentu sławy. Salonowa lwica bohaterką karykatur i złośliwości. Paryż się z niej śmieje.
Skompromitowany Sargent domalował nieszczęsne ramiączko i uciekł w świat za chlebem, obraz wożąc ze sobą. Ale dobra jakość zawsze się wybroni – dość szybko odniósł zasłużony sukces. Amélie nigdy nie odzyskała swojej towarzyskiej pozycji. Dorobiła się natomiast jeszcze kilku portretów (w tym kolejny „bez ramiączka”!).
Dziś Portret Madame X Możemy podziwiać w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.
Źródła:
D. Davies, Bez ramiączka. John Sargent i upadek Madame X, Wyd. Twój Styl, Warszawa 2007, tłum. J. Pierzchała. (cyt. s.66, 192)
M. Gurowska-Adamczyk, M. Orzeszyna, Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle époque, Wyd. PWN, Warszawa 2012
Za czasów Inkwizycji w Hiszpanii akty uznawano za „dzieła szatana”. Na straży wszelkiego prawa i sprawiedliwości stali miłosierni, katoliccy duchowni, egzekwując swoje racje za pomocą draski i siarki, bo ogień stosu odwraca uwagę od smrodu palonego żywcem na stosie ciała. Szczęśliwie, za malowanie aktu groziła tylko ekskomunika lub banicja. „Pierwszy akt pogański”, czyli „Wenus z lustrem”namalował Diego Velázquez (pozować prawdopodobnie jego kochanka) i jakoś się razem z Wenus, lustrem i kupidynkiem przed Inkwizycją uchował, ale przegrał z 25-letnią, drobną kanadyjską sufrażystką uzbrojoną w tasak i wolę walki o prawa kobiet.
Co ma goła dupa do polityki?
Darmowe wejście dla zwiedzających National Gallery w Londynie 10 marca 1914 r. okazało się bardzo kosztowne. Mary Richardson, aktywistka – feministka przemyciła pod płaszczem tasak – narzędzie zbrodni, szkicownik – dla zmylenia przeciwnika i tak przygotowana do akcji przechadzała się po muzealnych salach. Nawet coś naszkicowała i nie odróżniała się niczym od innych zwiedzających. Wenus pilnowało dwóch znudzonych strażników. Mery przez dwie godziny podziwiała dzieła sztuki, aż zdecydowała się zaatakować Wenus. Wyjęła tasak, celnym ciosem rozbiła szybę i zaczęła dźgać bez opamiętania tasakiem pośladki i plecy Wenus. Lustra nie stłukła. Wenus otrzymała 7 głębokich ran ciętych, a Mary zyskała przezwisko „Mary Rozpruwacz”.
Dlaczego to zrobiła?
Tłumaczyła, że próbowała zniszczyć obraz najpiękniejszej kobiety w mitologii jako protest przeciwko rządowi, który zaaresztował inną aktywistkę – Emmeline Pankhurst, „najpiękniejszą postać w historii nowożytnej, która działa na rzecz sprawiedliwych praw dla kobiet” i dlatego mordy zdradzieckie rządu chcą ją zniszczyć. Otrzymała najwyższy wymiar kary przewidziany za taki czyn, czyli 6 miesięcy więzienia.
Po 40 latach zmieniła zeznania – tak naprawdę zniszczyła obraz, ponieważ przeszkadzało jej, że mężczyźni godzinami gapili się na gołą dupę Wenus! Za długo! I to jest prawdziwy głos kobiet, zawsze aktualny 😊: to wina faceta 🙂
4 lata później kobiety uzyskały ograniczone, a w 1928 r. pełne prawa wyborcze.
Obraz odrestaurowano, więc można do woli gapić się na gołą dupę Wenus w National Gallery w Londynie. Entrance to the Collection of paintings is free.
Źródła:
G. Neret, Erotyzm w malarstwie, Wyd. artystyczne i filmowe, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 1996.
Mardal-Ekielska Anna, Akt w malarstwie, Wyd. SBM Renata Gmitrzak, 2015
https://en.wikipedia.org/wiki/Rokeby_Venus
http://edusens.blogspot.com/2013/07/z-tasakiem-na-wenus-w-imie-spoecznej.html
https://en.wikipedia.org/wiki/Mary_Richardson
Picasso ma 54 lata, żonę w separacji, kochankę, syna z prawego łoża i córkę z nieprawego, a przede wszystkim apetyt na więcej seksu i miłości. Dora Maar pcha się na trzecią.
Czarnowłosa piękność przy kawiarnianym stoliku bawi się w męską grę – kładzie na stoliku dłoń w rękawiczce w haftowane róże, rozszerza palce i wbija pomiędzy nie nóż. Kiedy krew przy skaleczeniu plami „róży kwiat”, Picasso obserwujący z zachwytem tę scenę, prosi o zakrwawioną rękawiczkę na pamiątkę. Kicz na miarę kolejnej komedii romantycznej – tam Picasso rzuciłby się na ratunek, tratując kelnera i wylewając na siebie gorącą zupę, aby tylko uratować damę w opałach. Ale to nie on. On myśli tylko o sobie. Dziewczyna to kolejna zabawka, którą wyrzuci do śmieci, gdy się znudzi – Dora Maar. Ale najpierw tę drogą zabawkę doszczętnie zniszczy.
28 lat. Zdolniacha. Zanim poznała Picassa również z sukcesem malowała. Zanim… Lewicowa wojowniczka i artystka. Muza surrealistów. Wychodziła na miasto i fotografowała z reporterskim zacięciem to, czego nikt nie chciał oglądać: biedaków, kaleki, brzydotę. Nowatorskie ujęcie tematów, tak jak i jej zainteresowanie fotografią artystyczną, fotomontażem, światłocieniem było wówczas mało popularne. Pionierka. Gejzer intelektu, Picasso „tylko z nią mógł porozmawiać jak z mężczyzną”, z żadną inną. I to po hiszpańsku! No, takiej to jeszcze nie miał.
Zakochał się, bo kobiecie która ma wszystko trudno się oprzeć. Lepszej nie znajdzie – miał z nią emocjonalne i intelektualne porozumienie. Dlaczego więc Wielki Geniusz (dorobił się już tego przydomka) traktował ją gorzej niż którąkolwiek ze swoich kobiet?
Dora była muzą, kochanką, modelką, reporterką, która utrwalała na kliszy życie Picassa. Ze swojego zrezygnowała, bo on tak chciał. W zamian dostała elektrowstrząsy, upokorzenia i bicie (tak jest, Picasso ją bił).
Inspirowała go gdy płakała. W prawdziwym życiu rzadko płakała, bo z płaczącymi, smutnymi mimozami Picasso się nie zadawał. A chorowała na depresję, którą to depresję i melancholię Pablo z uciechą malował. Jako jedyna z jego kobiet akceptowała „deformację twarzy”, rozumiejąc, że to niezbędne, malarskie doświadczanie. A co Mistrz na to?
„– Nie jesteś piękną kobietą. Nie jestem w stanie malować cię, kiedy jesteś normalna. Jak płaczesz, wtedy tak, bo wtedy robisz się śmieszna, a mnie to bawi i cieszy. Nie jesteś kobietą zdolną kogokolwiek zainspirować, by oddał twoje piękno. Jesteś kobietą, której szkice okazują się bezużyteczne. A poza tym, co za brak harmonii. Wypełniasz sobą całe płótno!”
Na wypadek, gdyby Dorze pozostały resztki godności osobistej i wiary w siebie Picasso przypominał dziewczynie jak mantrę:
„Ty mnie już nie pociągasz”
Niby nie pociąga, ale uprawiają seks, bo w jakiś chory sposób niezrównoważenie emocjonalne Dory podnieca Picassa. Wtedy też ją bije. Hiszpański macho czerpie satysfakcję, że zdominował „taką silną kobietę”. Równolegle oszukuje Marie-Thérèse, która stanowi całkowitą antytezę Dory, a jej życie ocieka spokojem i harmonią. Wprawdzie Dora i Marie-Thérèse wiedzą o sobie, ale każda z nich uważa, że jest tą jedyną. Nie spotykają się, ponieważ Picasso, genialny strateg, wyznaczył Marie-Thérèse dni i godziny odwiedzin, poza którymi ma się nie pokazywać, więc karnie waruje u jego drzwi o wyznaczonym czasie. Dora jest wzywana telefoniczne, jak call girl. I jak call girl przybiega na zawołanie.
Dora i Marie-Thérèse rywalizowały o rękę Picassa dosłownie – pobiły się o niego. Zmusiły go, aby się zdeklarował, którą kocha. Dziewczyny spoliczkowały się, wysportowana Marie-Thérèse uderzyła Dorę tak, że Dora wylądowała na drzwiach. Wybrał Marie-Thérèse, bo „przecież wiadomo doskonale, że kocham Marie-Thérèse”. Jasna sprawa, że żyjąc z Dorą, kocha Marie-Thérèse. Podwójne zwycięstwo. Nawet potrójne, bo u Picassa też wtedy przegrała:
„Przestałem ją kochać, kiedy objawiła mi się jako zwykła kobieta, walcząca na moich oczach o mnie. A to widziałem już tyle razy wcześniej. Nie ofiarowała mi nic nowego. Po raz pierwszy Dora nie zadziwiła mnie”
A Dora chorowała – ataki gniewu przeplatała stanami rozpaczy. Mistrz nie chce znosić tej histerii i chociaż naprawdę podziwia urodę dziewczyny, ceni intuicję artystyczną (genialna Guernica nosi ślad Dory jako modelki i „konsultantki”), nie chce już jej w swoim życiu.
Czas się pozbyć problemu, da się ją do szpitala, niech tam zrobią z nią byle co, nieważne. Elektrowstrząsy też mogę być, wszystko jedno, byle się od niego odczepiała.
„U Królowej Tybetu stwierdzono delirium tremens, manię prześladowczą, schizofrenię i postępującą paranoję. Pastylki, elektrowstrząsy i izolacja dokonały reszty. Wałek z bawełnianej ścierki pozwalał uniknąć przegryzienia języka lub pęknięcia szczęki. Ale czasem nie zdawał się na wiele i krew leciała jej strumieniami z ust. Uważano, że elektrowstrząsy można aplikować kobietom dopiero po „40”, a ona miała 38 lat.
– Nie ma znaczenia – mówił na to Wielki Geniusz. – Ona musi absolutnie o wszystkim zapomnieć. Zapomnieć o mnie! Wszystko mi jedno. Poza tym ona już nigdy nie będzie nikogo obchodzić. Nie jest dla mnie nic warta, nic mi już po niej.„
Dora ochrzciła siebie „Królową Tybetu” kiedy w chorobie nie wiedziała, jak się nazywa.
Po rozstaniu żyła samotnie przez 50 lat. Trochę pracowała. Przeżyła nawrócenie religijne na katolicyzm i pałętała się między domem pełnym zakurzonych pamiątek po Geniuszu, a kościołem pełnym Boga. Jej modlitwa brzmiała: „Po Picassie, Bóg”.
Po 8 latach związku na arenie pojawia się nowa miłość Picassa. Mistrz ma 63 lata, żonę, 2 kochanki, ślubnego syna i nieślubną córkę. Nadal mało 😊 Francoise Gilot pcha się na czwartą.